Wokół nalotów policji na mieszkania w poszukiwaniu pirackiego oprogramowania, filmów, muzyki krążą w internecie legendy. Redaktorzy Gazeta.pl postanowili zweryfikować historie przekazywane z forum na forum. Nie z prawnikami, ani z przedstawicielami organizacji ochrony praw autorskich, ale z funkcjonariuszami policji, którzy na co dzień zajmują się piractwem komputerowym!
Policjant puka raz: Jak się walczy z piractwem po polsku
Patrycja Rodzińska
Policja niczego sobie nie wyduma
Policja nie chodzi od drzwi do drzwi, od bloku do bloku w poszukiwaniu piratów pośród osób korzystających z internetu. Przeszukanie mieszkania musi być solidnie uzasadnione i nie jest czynnością przypadkową.
– Albo wynika to z konkretnego zawiadomienia, albo wychodzi to z numerów IP, albo są to wiadomości operacyjne.
Stwierdzenie, że coś wychodzi z numerów IP nasuwa pytanie o kontrolę sieci P2P. Jednak jak przyznają funkcjonariusze, policja nie ma fizycznej możliwości kontrolowania wszystkich sieci P2P, jednak w kwestii tych największych:
– Nie powiemy nie.
Środki finansowe i ludzi, by monitorować sieci P2P mają organizacje ochrony praw autorskich jak ZPAV, BSA czy RIAA. I to właśnie znaczna część policyjnych nalotów jest efektem zawiadomień przesyłanych policji przez takie organizacje. Są to zawiadomienia dobrze przygotowane merytorycznie i niejednokrotnie umożliwiające lokalizację konkretnego komputera, z którego naruszano prawa autorskie. Niewielkim nakładem sił wystarczy dołączyć adres. I już wiadomo do kogo zapukać.
Wśród zawiadomień zdarzają się zwykłe donosy. Jednak jeśli ktoś chciałby donieść na swojego sąsiada, musi liczyć się z tym, że pierwszy zostanie wezwany na komisariat, a w przypadku fałszywego donosu poniesie konsekwencje prawne. A co z życzliwymi anonimami?
– Anonimowe donosy nie pozostają bez echa, ale nie jest to powód, by policja zapukała do drzwi. Ale jakaś wiedza zostaje.
Kolejnym mitem jest to, że użytkownicy małych osiedlowych sieci są bardziej narażeni na wizytę policji, niż klienci dużych dostawców usług internetowych.
-Telekomunikacja Polska, jak i każdy inny dostawca usług internetowych, jest zobowiązany prawem podać policji dane swoich klientów podejrzanych o łamanie prawa. Nie mogą nam nie udzielić informacji.
Mitem jest też jakoby prędkość łącza przesądzała o tym, że użytkownik internetu będzie z góry podejrzewany o piractwo i prewencyjnie inwigilowany.
– To nie ma znaczenia. Można mieć wolniejsze łącze i robić gorsze rzeczy jak rozpowszechniać pedofilię czy robić włamy.
Cały artykuł dostępny jest na łamach portalu Gazeta.pl – polecamy!